Wylatujesz z pracy, a na fejsie dziękujesz firmie za owocowe czwartki. Tak wygląda nowy trend na „epickie pożegnania”

Wylatujesz z pracy, a na fejsie dziękujesz firmie za owocowe czwartki. Tak wygląda nowy trend na fot. New Africa / Shutterstock.com

Rozwlekłe, przepełnione wdzięcznością i sugestią, że autor żegna się nie ze zwykłą firmą, a najlepszą firmą na świecie. Podobne publikacje w mediach społecznościowych zaczęły wyrastać, jak grzyby po deszczu i chociaż z pozoru są pozytywne, to kryje się pod nimi coś więcej. Żeby się dowiedzieć co, warto przyjrzeć się temu, jak w ogóle rozpoczął się trend „epickich pożegnań”. 

Pierwszy był Singh – a dokładniej człowiek, który skrywa się pod tym zanonimizowanym na potrzeby rozmowy z BBC imieniem. Singh stracił pracę w wyniku zwolnień grupowych pod koniec 2022 roku. Programista z firmy zajmującej się mediami społecznościowymi myślał, że ma stabilne stanowisko w Big Tech. Z dnia na dzień został bez pracy, co w jego przypadku mogło oznaczać deportację – jako emigrant z Indii na amerykańskiej wizie pracowniczej miał tylko 60 dni na znalezienie nowego miejsca zatrudnienia. 

Epickie pożegnanie z pracodawcą to nowy trend na rynku pracy

Sam proces zwolnienia był niesprawiedliwy, informacje na ten temat wyciekły wcześniej i nikt nie wiedział, na jakiej podstawie konkretnie pracownicy stracą pracę. W takich okolicznościach niektórzy odreagowują złość i frustrację, upubliczniając wpisy o szemranych praktykach pracodawcy. Ale nie Singh. W swoim wpisie zasugerował, że „chociaż jego przygoda zakończyła się przedwcześnie, to uważa, że była firma oferuje wszystko, czego można chcieć od miejsca pracy”. Przy okazji podziękował swoim kolegom z zespołu i zadeklarował, że jest gotowy do podjęcia nowej pracy. Po godzinie od publikacji programista był już umówiony na rozmowy kwalifikacyjne

Eksperci szacują, że w 2023 roku o podobnych masowych zwolnieniach będziemy czytać znacznie częściej niż do tej pory. Może to sugerować, że i pożegnalno-pochwalnych wpisów będzie więcej. Dla jednych trend może stać się pretekstem do szczerego podsumowania, ale musimy też mieć na uwadze, że będzie to też posunięcie strategiczne i performatywne, mające pokazać, że szybko przystosowujemy się do zmian. Jednak nie tylko, bo za „epickimi pożegnaniami” często stoi też trauma zwolnienia, konflikt z byłym pracodawcą i brak szczerości. 

O to, jak i czy w ogóle żegnać się z byłym pracodawcą w publicznych wpisach porozmawiałam z mentor coachem i terapeutką, jedną z twórczyń szkoleń „Bezpieczna Ja” Dominiką Cwynar. 

Jak się żegnać z byłym pracodawcą? Wywiad z Dominiką Cwynar

Alicja Cembrowska: Hipotetycznie: zostaję zwolniona z pracy, jest mi przykro, czuję się niesprawiedliwie potraktowana, ale piszę pochwalny post o byłym pracodawcy. Już mniej hipotetycznie, a całkiem na serio: ludzie tak robią. Co właściwie sygnalizujemy takim wpisem? 

Dominika Cwynar: Przyjmując założenie, że zostałam zwolniona z pracy i czuję się tą decyzją pokrzywdzona, umieszczając w mediach społecznościowych pochwalny wpis, sygnalizuję głównie nieszczerość. Od razu więc pojawia się pytanie: po co? 

No właśnie, po co? 

Może być to ślepe podążanie za trendem, próba zadośćuczynienia, ale też pochwała w zamyśle sarkastyczna. Sarkazm jest obecnie wszechobecny i większość ludzi go nie rozróżnia.

Publiczne podziękowania za pracę to nie zawsze najlepsze rozwiązanie  

W formie pisanej trudno wyłapać ironię, sarkazm, żart. Co innego w kontakcie na żywo… 

I właśnie dochodzimy do pytania, co chce osiągnąć osoba, która jednak decyduje się na sarkastyczny wpis o „cudownym pracodawcy”. Warto przy tej okazji cofnąć się do szkolnych czasów pod tytułem „co autor miał na myśli”. Często zapominamy, że ludzie w Internecie, gdy dajemy im wpis złożony z kilku zdań, będą go interpretować przez swój pryzmat. Autorem nie będą się przejmować. Nasze publiczne działania w tym przypadku mówią o nas i do nas się będą odnosić, a nie do pracodawcy. Potencjalny rekruter bardziej zwróci uwagę nie na tego, który nas zwolnił, a na nasze zachowanie. 

Dlatego w pierwszej kolejności, umieszczając taki wpis, zastanowiłabym się, co on o mnie mówi. Pamiętajmy, że powszechną praktyką jest sprawdzanie kandydatów w mediach społecznościowych, to nie jest strefa życia, w której jesteśmy bezkarni. Pracodawcy bardzo często biorą pod uwagę już nie tylko kompetencje, ale i rys charakterologiczny, w którego ocenie pomagają publiczne aktywności na profilach i kontach, to, co udostępniamy, co pokazujemy. Znane są przecież historie utraty pracy z powodu niestosownego zachowania w świecie wirtualnym.  

Praca jak kochanek

Wrócę do kwestii szczerości, bo przecież miły i uprzejmy post skierowany do szefa i współpracowników z poprzedniej firmy można uznać za wyraz lojalności i bezproblemowości. 

To odpowiem analogią: co pomyślałabyś o osobie, która kończy związek, a następnie w jej mediach społecznościowych pojawiają się pochwalne wpisy o byłej partnerce lub partnerze? Czy uznałabyś, że to dobry moment, żeby do niej napisać i umówić się na randkę?  

Raczej nie.

Kolejna kwestia to, jaki sygnał dajemy innym ludziom na temat poprzedniej firmy. Chyba lepiej nie chwalić miejsca, z którego odeszliśmy z powodu toksycznej atmosfery czy niefajnego zachowania szefa. W tym przypadku możemy wpuścić na minę osoby, które myślą o aplikowaniu na dane stanowisko. Wszystko to sprowadza się właśnie do szczerości – jeżeli coś ci nie służyło, to nie wychwalaj owocowych czwartków i fantastycznego zespołu, bo jest to reklamowanie pracodawcy, który cię zawiódł. 

Podoba mi się porównanie do związku romantycznego, ale chyba jednak lepiej zrobić wrażenie uprzejmego, a nie zgreda, który narzeka na byłego partnera / byłego pracodawcę. 

Jak w przypadku wszystkich trendów warto sobie zadać pytania. Dlaczego to robimy? Czy dla zabawy, czy na poważnie? Jeżeli na poważnie, to po co podążamy za trendami, co nam się w nich podoba? Czy jesteśmy pewni, że odbiór naszego komunikatu będzie czysty? Warto przed umieszczeniem takich wpisów się nad tym zastanowić, bo jednak nasze życie zawodowe jest bardzo ważną rolą społeczną. 

Pierwszą informacją o nas, jaką takim wpisem podsuwamy potencjalnemu pracodawcy, jest: „taki jestem fajny, nawet jak się rozstaję z pracodawcą, to bez złości i bez problemów”. Jak bardzo jest to istotna kwestia? Czy naprawdę nowy szef powinien myśleć o tym, jak się nas zwalnia? Pozostanę przy porównaniu związku i pracy. Uważam, że warto nauczyć się kończyć relacje – czyli w kontekście zawodowym rozwiązać wszystkie formalności i problemy, wyczyścić sytuacje, odebrać wypłatę – przed rozpoczęciem nowych.  

Pamiętajmy też, że w pierwszej kolejności jesteśmy ludźmi, nie pracownikami. A mądrzy pracodawcy raczej szukają konkretnych osób, z określonymi kompetencjami, umiejętnościami i cechami, a nie kogoś, kto potrafi dobrze słodzić w mediach społecznościowych. 

Epickie pożegnania z pracą to nowy trend

Trend „epickich pożegnań” opisało BBC. Owszem, zaczęło się niewinnie – od wpisu mężczyzny, który był zdeterminowany, by szybko znaleźć pracę, ponieważ w przeciwnym razie groziła mu deportacja – ale później przyjęło to formę trochę manipulacyjnej strategii. W klimacie: napisz coś miłego, nawet jak miło nie było, bo to dobrze wygląda. Co może istotne: mężczyzna wypowiedział się dla BBC anonimowo, przyznając, że napisał miłe słowa o pracodawcy, bo branża jest mała, nie chciał robić złego wrażenia, ale sposób zwolnienia i brak komunikacji w firmie bardzo go krzywdziły. 

Jeżeli zostaliśmy nieetycznie zwolnieni, a piszemy post pochwalny i się uśmiechamy, to wysyłamy jeszcze jeden sygnał: jestem uległy i „bezpieczny”, nie narobię szumu, gdy spotka mnie coś złego. Niestety, jest grupa pracodawców, szczególnie gdy mówimy o gigantach, którzy właśnie takich kandydatów poszukują. Wtedy faktycznie rekruterzy mają szablon potencjalnego pracownika, outsiderów i rewolucjonistów raczej unikają. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że są firmy, w których obowiązują zakazy samodzielnego myślenia i zmowa milczenia. Pracodawcy zależy wtedy na pracownikach „dyskretnych”, takich, którzy nie sprzeciwią się, gdy będą łamane warunki umowy lub niewypłacane pensje. Jest nawet takie powiedzenie: nie bądź mądrzejszy od szefa swojego, bo będziesz musiał mieć innego. Dlatego zawczasu zastanówmy się, co chcemy pokazać nowemu pracodawcy. 

Można też pokazać „epickim pożegnaniem”, że tacy jesteśmy otwarci i elastyczni, podczas gdy rzeczywistość jest zupełnie inna… W końcu czego się nie robi, żeby zdobyć pracę. 

Często nieświadomie tworzymy fasadę. A to jest tak, że kiedy patrzymy na coś pięknego, atrakcyjnego, pozytywnego, przyciągającego, a potem okazuje się, że to nie do końca była prawda, czujemy się podwójnie oszukani – bo była to nieprawda i wiemy, że ktoś specjalnie, dla osiągnięcia korzyści, przedstawił nam rzeczywistość niezgodną ze stanem faktycznym. A takie traktowanie już często rozpatrujemy w kategoriach zimnej kalkulacji – ktoś wiedział, że „otwartość i elastyczność” dobrze brzmi i fajnie wygląda w CV, więc to umieścił z myślą, że „o konsekwencje pomartwi się później”. 

Rynek pracy zbliża się do balansu

Czyli tak źle i tak niedobrze. W wersji optymistycznej nasz pożegnalny wpis krzyczy: „hej, patrzcie, jaki jestem lojalny, dostrzegam plusy nawet w zwolnieniu”; w negatywnej: „hej, patrzcie, nawet, jak mnie źle potraktujecie, to nie będę się bronił, jestem gotowy na ustępstwa”. Dosyć mocno współgra mi to z przewidywaniami ekspertów, że w 2023 roku wrócimy do tematu walki o kontrolę pomiędzy pracownikami i pracodawcami, a wiele wskazuje, że wynik będzie niekorzystny dla tych pierwszych.  

Nie wiem, czy i na jaką skalę powraca rynek pracodawcy. Ja raczej powiedziałabym, że zbliżamy się do balansu, w którym obie strony są istotne. Może w końcu nadeszła pora na rzetelną komunikację. Pamiętajmy, że starsze pokolenia były nauczone, że zdobywają zawód i trzymają się jednego miejsca pracy. Długo obowiązywał taki właśnie model, teraz jest to kwestia bardzo ruchoma. Zdajemy sobie sprawę, że nabywane kompetencje pozwalają nam awansować nie tylko wewnątrz jednego zakładu, możemy modyfikować tryb pracy, zmieniać nie tylko stanowiska, ale też całą strukturę, a w dowolnej chwili porzucić zawód i się przebranżowić – nieraz wystarczą kursy doszkalające. Żyjemy w tak elastycznym świecie, że nawet stworzenie nowego zawodu, pod siebie, nie jest szczególnie trudne, jeżeli mamy pomysł. Bardzo mocno w ostatnich latach rozwijają się branże, w których podstawą są indywidualne cechy, produkty spersonalizowane, rękodzielnicze, wytwórcze. 

Sugerujesz, że lepiej darować sobie publiczne wpisy – o zabarwieniu zawodowym zarówno pozytywne, jak i negatywne? 

Bycie pracownikiem jest tylko jedną z naszych ról społecznych. Tak jak nie informujemy każdego o tym, że byliśmy u lekarza, tak nie musimy informować o zmianie branży, chyba że ta zmiana jest dla nas istotna i chcemy ją zaznaczyć, i zakomunikować w konkretnym celu. 

Mówisz o wymiarze osobistym, a jednak na przykład na LinkedIn wpisy o zmianie pracy są codziennością. W wielu branżach to ważne, na przykład w mediach czy marketingu, gdzie baza kontaktów i informowanie, „gdzie mnie teraz znajdziecie” jest istotną częścią pracy. Sama od jakiegoś czasu dostrzegam zaletę informowania, z jaką redakcją nawiązałam współpracę, ale już wiem, że nie będę pisać, z jaką i dlaczego zakończyłam relację. Jak zatem informować o takich zmianach, żeby ustrzec się przed zarzutem uszczypliwości czy „prania brudów”? 

To na początek: dobry pracodawca szuka ludzi, zły szuka robotów. W konstruowaniu przekazu pamiętajmy, że rekrutacja nie działa tylko w jedną stronę. My też musimy wiedzieć, komu chcemy dać się zrekrutować. Myślę, że w każdej sytuacji pomaga świadomość, kim jesteśmy i czego chcemy. Sprawdza się to we wszystkich strefach naszego życia. Taka wiedza sprawi, że będziemy wiedzieli, czy chcemy taki post umieszczać w sieci i dzielić się swoimi refleksjami, czy lepiej zachować to dla siebie – nawet wtedy, gdy inni naciskają, że trzeba coś upublicznić. A gdy już zdecydujemy, że piszemy, to piszmy o sobie: co nam dała ta praca, co wynieśliśmy z tego etapu naszego życia, jakie nabyliśmy nowe kompetencje, co z tego doświadczenia chcemy wykorzystać w przyszłości. Piszmy o sobie. 

Zwolnienie jak trampolina 

Czyli ze zwolnienia robimy trampolinę do dalszych działań?  

Ostatecznie to chyba świadczy o dojrzałości i samoświadomości – zostaliśmy zwolnieni, ale wiemy, że coś się zaczyna i coś się kończy, a z przeszłości możemy wiele wnieść do nowej rzeczywistości. Jeżeli zostaliśmy źle potraktowani, to lepiej załatwmy tę sprawę innymi sposobami niż wpisami w mediach społecznościowych. Ktoś oczywiście mógłby odebrać to jako szczerość, ale ktoś inny może wykorzystać naszą słabość i nieszczęście. Nigdy nie wiemy, kto taki post przeczyta. 

Pokazujmy zatem swoje pozytywne cechy charakteru i potencjał, pokazujmy, że mamy swoje zdanie, że szanujemy pracę, ale przede wszystkim siebie. Jeżeli napiszemy, że kochamy tyrać od rana do wieczora, niestraszne nam nadgodziny i chętnie bierzemy weekendowe dyżury, to zgłosi się do nas ktoś, kto szuka potulnego baranka do wykorzystywania. Jeżeli zostaliśmy nieetycznie zwolnieni, ale nadal przesyłamy wszystkim buziaczki i dziękujemy za szansę bycia w tej wspaniałej firmie, gdzie się z taką lekkością zwalnia ludzi, to uśmiech odwzajemni ktoś, kto szuka kandydata do nadwyrężania, który przy okazji nie zrobi firmie krzywdy, gdy za kilka miesięcy wyleci tylko dlatego, że upomni się o zaległe wolne. 

Piszmy o swoich ambicjach, pomysłach, aspiracjach. Piszmy, że już wiemy, czego chcemy od pracy. Pochwalmy się projektami i inicjatywami. Pokażmy, że dalej jesteśmy bardzo otwarci, pełni energii i że wyszliśmy z dawnego miejsca zatrudnienia nie zbuntowani i załamani, a gotowi na nowy etap. To też moment, żeby głośno mówić, czego oczekuję od kolejnej pracy. Zwolnienie może być motorem do zmiany, do zdecydowania, że tym razem poszukam dla siebie miejsca tam, gdzie można pracować elastycznie i z domu, bo taka forma jest dla mnie korzystniejsza. 

Jeśli chcemy wykorzystać coś jako trampolinę, to pamiętajmy, że trampolina to tylko sytuacja. Jesteśmy na niej i od nas zależy, jaką techniką się z niej wybijemy, jak ustawimy ciała, czy zegniemy kolana, by polecieć wyżej i co zrobimy na górze. Może fikołka? Lub szpagat? Będzie to zależało głównie od tego, jaką kontrolę mamy nad swoim ciałem. 

"Chodź, wszystko jest dla ludzi" – zakrzyknęłam, gdy miałam kilka lat i zaciągnęłam tatę na największą karuzelę w wesołym miasteczku. Ledwo uszłam z życiem, ale niczego nie żałuję. Nigdy więcej nie wsiadłam na żadną karuzelę, jednak nie zmieniło się jedno – uwielbiam doświadczać i próbować, a ciekawość to moje drugie imię. Dlatego opiekowałam się dziećmi, pracowałam w knajpie, organizowałam performatywne czytania czasopism i wykłady psychologiczne o mordercach, robiłam zdjęcia, byłam asystentką aktorki i reżysera w teatrze, przewinęłam się przed telewizyjną kamerą, pobiegałam z radiowym mikrofonem. Jestem chodzącym paradoksem – lubię spokój, ale lubię też, gdy dużo się dzieje. Dlatego moja droga zawodowa to pasmo dziwności i puzzli, które, chociaż z pozoru do siebie nie pasują, to układają się w różnorodną drogę do punktu, w którym jestem. Od 2016 roku jestem recenzentką teatralną. Przez 5 lat, do 2022 roku, współpracowałam z redakcją naTemat (byłam reporterką, wydawczynią, redaktor naczelną serwisów Mamadu i DadHero, liderką obszaru "Kultura"). Od tego czasu próbuję swoich sił jako freelancerka. Obecnie współpracuję z Hello Zdrowie, Hello Mama, F5, Interią i RocketSpace.pl. Studiowałam dziennikarstwo i kulturoznawstwo. Z tego drugiego kierunku została mi miłość do teatru i kina (szczególnie rosyjskiego). Nieustannie coś notuję, moja głowa musi być w ruchu. Kolekcjonuję notatniki, wciąż wymyślam sobie nowe pasje (ostatnio są to wrotki i ukulele), a w wolnych chwilach kocham morze, nad którym kiedyś mam nadzieję zamieszkać.

Banner zachęcający do adopcji psów ze Schroniska

Czytaj także

Komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w tekście
Zobacz wszystkie komentarze